Etapy żałoby. Depresja jako część procesu.

W życiu przechodzimy przez wiele strat. Tracimy bezpowrotnie dzieciństwo, wyobrażenie o naszym rodzinnym domu, tracimy złudzenia, że ktoś się zmieni, rozwodzimy się, tracimy kolegów z dzieciństwa, tracimy pracę bądź odchodzimy z firmy, sprzedajemy mieszkanie, w których się wychowaliśmy, żegnamy bliskich, dzieci wyprowadzają się z domu, pojawiają się problemy zdrowotne (strata zdrowia). 

Akceptacja dla części strat w życiu przychodzi nam łatwo. Część jednak trudno nam zaakceptować, więc proces żałoby nie jest pełny… bo nie dochodzi do akceptacji. Bo jak zostanie niedomknięte w Nas , to będzie mieszkać w umyśle i ciele do czasu, kiedy do tego nie wrócimy by się temu przyjrzeć i wysycić emocje z tym związane.

Zacząłem przeżywać swoją żałobę przed wyjazdem na 10 dniową Vipassanę. I jednocześnie to był jeden z najtrudniejszych wyjazdów w życiu. Pierwsza Vipassana, sprzed 9 lat zatytułowałbym, że rozpoczęła pewien rozwój, druga była na temat mojego ego, a trzecia dotyczyła …. żałoby związanej ze stratami w życiu. Zgodnie z zasadami panuje szlachetne milczenie, więc nie można rozmawiać, jednak tym razem dużo korzystałem ze wsparcia nauczyciela. Już pierwszego dnia ból był duży, bo miałem zablokowane 3 krążki w kręgosłupie. Wtedy nauczyciel powiedział tylko, że „it’s coming”. Wiedziałem co idzie. Następnego dnia usłyszałem „just relax”. Ale od 5 dnia było ciężko, miałem trudność ze skanowanie ciała (a więc praktykowania Vipassany), we frustracji i smutku już się spakowałem, a następnego dnia to nawet posprzątałem pokój zgodnie ze scenariuszem, żebym był gotowy do wyprowadzki. Ostatecznie, dzięki nauczycielowi, jego wsparciu, gdy ustaliliśmy najlepsze rozwiązania na kolejny dzień, wytrwałem do ostatniego dnia. Zalecał mi chodzenie bym się mógł gruntować, wiec nagle zakończył się spadek wagi bo mięsnie w nogach potrzebowały więcej wody. Biorę sobie do gabinetu terapeutycznego konieczność gruntowania się w przypadku lęku (poprzez tupanie, skakanie, ruch albo nawet spanie na macie na podłodze). Mogłem się poczuć wyjątkowo taktowany, gdy zwolnił mnie z części medytacji.  

W przypadku przeżywania żałoby nie wiem czy możliwe jest nie być w głowie. Często myślami wracałem do ważnej dla mnie relacji i miałem w sobie niezgodę na tę żałobę. Przychodziły myśli, myśli i jeszcze raz myśli. Miałem już dosyć bycia ze sobą. Tak trudno jest wtedy wyjść z głowy do ciała, do ruchu. Bo według mnie w ceile mieszka to co jest zablokowane i w ciele też jest ruch do odblokowania.

Często (a może zawsze) by coś odblokować potrzebne jest przejść przez cały okres żałoby. Etapy żałoby wyglądają następująco: 
1) Niedowierzanie > 2) Złość > 3) Targowanie się > 4) Depresja > 5) Akceptacja. 
Etapy te nie idą symultanicznie, nie idą jeden za drugim, bo często zawracasz do tego co było wcześniej. I czasem jest tak, że mamy jeszcze złość, a zaraz przechodzimy w fazę targowania się („A mogłem zrobić to, a może tamto”, albo „mogę jeszcze coś zrobić”), by powrócić do niedowierzania.
Dla mnie najtrudniejszy jest etap depresji. Bo w depresji jest najwięcej pustki, nie widać dalszej drogi, tak jakby świat się rozpadł i nie wiadomo w którą stronę dalej iść. Niby to nowe może już być, ale wciąż jest niepewne, nietrwałe. Najczęściej w fazie depresji łączy się ból fizyczny z bólem psychicznym. Somatycznie nasze ciało odpowiada na traumy, bo one są w nim. Bardzo to poczułem ostatnimi miesięcy. Moje ciało stało się poligonem doświadczalnym, a badanie wskazywały, że wszystko jest ok. Im więcej mamy w sobie akceptacji tym ból straty się rozpuszcza. Jednak aby do tego dojść do potrzeba wysycić emocje, napięcie, które jest w ciele. Wystarczy już walki. Przyszedł czas na odpuszczanie i puszczanie.
Z perspektywy ostatnich miesięcy mogę przyznać, że dla mnie domykanie cyklu 9 letniego jest wyczerpujące. Wiąże się z odpuszczaniem wielu tematów, by w dalszą drogę puść z mniejszym bagażem. Moje ciało zareagowało i od stycznia zrzuciłem 10kg. Ciekaw jestem czy utrzymam, mam jednak wiarę że tak. W końcu waga nie wskazuje nadwagi.

Bardzo bliskie mi są słowa:

Każda prawdziwa zmiana oznacza rozpad świata, jaki się zawsze znało — utratę wszystkiego, co dawało tożsamość i poczucie bezpieczeństwa. W takiej chwili człowiek trzyma się kurczowo tego, co znał…
Dopiero wtedy, gdy potrafimy — bez goryczy czy żalu — porzucić marzenie, które długo pielęgnowaliśmy, stajemy się wolni — dla wyższych marzeń i większych przywilejów.

James Baldwin – Nobody knows my name

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *